Niemiecki politolog: Europa potrzebuje Międzymorza
13 października 2017DW: Podczas debaty na niedawnym Forum Ekonomicznym w Krynicy, ostrzegał Pan przed wielką wojną między Rosją a Ukrainą. Skąd ten pesymizm?
Andreas Umland*: Mówiłem o egzystencjalnych kwestiach bezpieczeństwa dla Ukrainy do czasu jej wstąpienia do Unii Europejskiej i NATO. W takich rozważaniach trzeba zawsze wychodzić od „worst case scenario", od apokaliptycznej perspektywy. Wstawiając zamek w drzwi swojego domu, przygotowuję się na najgorsze, choć prawdopodobnie nikt się nigdy nie włamie. Tak samo jest w stosunkach międzynarodowych. Trzeba być gotowym na kryzys, do którego może nigdy nie dojdzie.
Zarysowałem scenariusz rosyjskiej wojny przeciw Ukrainie. Mogłoby do niej dojść, gdyby na przykład zawalił się budowany właśnie most przez cieśninę Kercz na Krym. Wtedy Moskwa mogłaby zażądać połączenia lądowego. Gdyby Kijów nie ustąpił, Rosja mogłaby spróbować wywalczyć sobie drogę wzdłuż brzegu Morza Azowskiego.
DW: To przypomina rok 1939, kiedy Hitler zażądał od Polski korytarza do Gdańska.
Takie analogie często się pojawiają. Aneksja Krymu była porównywana z zajęciem Sudetenlandu przez Hitlera. Niemniej jest jednak pewna zasadnicza różnica. Dzisiejszy system paternalistyczny w Rosji jest kleptokracją, podczas gdy niemiecki reżim faszystowski był ideokracją. Hitler dążył do światowej rewolucji, natomiast Putin nie ma żadnej wielkiej wizji nawet dla swojego kraju. Chodzi mu tylko o utrzymanie się przy władzy. Dlatego nie podkreślałbym zbytnio porównań między Rosją a Trzecią Rzeszą.
DW: Ten skrajny scenariusz jest więc nieprawdopodobny?
AU: Nieprawdopodobny, ale nie niemożliwy. Nie spodziewaliśmy się przecież aneksji Krymu, a jeszcze mniej takiej wojny jak w Donbasie. W swoich publikacjach kilkakrotnie ostrzegałem przed możliwością aneksji Krymu, ale dla większości ludzi było to nie do pomyślenia. Otwarta wojna Rosji przeciwko Ukrainie nadal jest niewyobrażalna. Ale niestety nie można jej wykluczyć.
DW: Co by znaczyła dla Ukrainy?
AU: Upadek państwa. Na Ukrainie panuje wprawdzie iluzja, że kraj mógłby wytrzymać frontalny atak rosyjskiej armii, ale przewaga militarna Rosji jest zbyt wielka. Gdyby Moskwa użyła rakiet, bombowców, okrętów desantowych i nowoczesnych czołgów, Kijów nie miałby szans.
DW: Zachód nie będzie chciał umierać za Kijów?
AU: Nie mam wątpliwości, że państwa zachodnie będą popierać Kijów. Ale ani NATO, ani Unia nie będą interweniować militarnie i nie zapobiegną upadkowi Ukrainy. Obawiam się, że nawet nie mają planów na taki rozwój zdarzeń.
DW: A jakie byłyby konsekwencje dla sąsiadów?
AU: Przede wszystkim wielka fala uchodźców. Warszawa być może chętnie pozyskałaby kolejne pół miliona Ukraińców. Jeśli jednak pojawią się trzy, cztery lub pięć milionów uchodźców, Polska nie będzie wiedziała, co z nimi zrobić. To samo dotyczy Rumunii, Słowacji i Węgier – pozostałych trzech unijnych sąsiadów bezpośrednio graniczących z Ukrainą. W Europie Środkowo-Wschodniej myśli się o tym mało. Ta bierność mnie zadziwia.
DW: Czego oczekuje Pan ze strony tych państw?
AU: Istnieje koncepcja Międzymorza – obronnego sojuszu państw leżących między Bałtykiem a Morzem Czarnym. To polski projekt z okresu międzywojennego, który wydaje się być odpowiednim także w dzisiejszych czasach. Nie dlatego, że Polacy czy Rumuni tak bardzo lubią Ukraińców, ale raczej dlatego, że mogą nie tak bardzo lubić miliony ukraińskich uchodźców. Nie byliby przecież w stanie należycie zadbać o taką masę ludzi.
DW: Ale gdy ktoś w Polsce mówi o Międzymorzu, to raczej po to, by zdystansować się od Berlina i Brukseli niż pomagać Kijowowi!
AU: To jest moim zdaniem fałszowaniem tego pojęcia, które swojego czasu używał Piłsudski. Jemu chodziło o bezpieczeństwo państw, które po pierwszej wojnie światowej znajdowały się w szarej strefie między Niemcami a Rosją, czy też Związkiem Sowieckim. Chodziło o to, żeby te małe państwa połączyły się, aby uzyskać więcej bezpieczeństwa. Jeśli tak by się stało, być może nie doszłoby do drugiej wojny światowej.
Polska nie potrzebuje dziś Międzymorza dla swojego bezpieczeństwa, bo jest członkiem NATO i UE. Ale Polska go potrzebuje, by zapobiec upadkowi Ukrainy i żeby nie było milionów uchodźców uciekających na Zachód.
DW: Międzymorze musiałoby więc być projektem europejskim, robionym "z", a nie "przeciw" Brukseli?
AU: Tak, oczywiście. Chodzi o odstraszenie Rosji i niedopuszczenie do jej ataku na Ukrainę. Tak rolę Międzymorza rozumiał Piłsudski. W owym czasie były jeszcze nacjonalistyczne Niemcy. To niebezpieczeństwo dziś już nie istnieje. Ktoś, kto mówi dziś o niemieckim imperializmie, posługuje się całkowicie błędną, nieodpowiedzialną retoryką. Egzystencjalne zagrożenie ze strony Berlina czy Brukseli to czysta fantazja.
Ale nadal istnieje realne niebezpieczeństwo ze strony Moskwy. Nie wojskowego ataku, ale destabilizacji Ukrainy. Międzymorze byłoby więc antyputinowskim sojuszem, który podniósłby Kremlowi ryzyko przyszłej awantury wojennej w dzisiejszej „Międzyeuropie”.
DW: Czy taki projekt spotkałby się z aprobatą na Zachodzie?
AU: Na pewno nie będzie tak, żeby zachodni politycy wprowadzali swoje kraje do takiego sojuszu. Wtedy mogliby od razu rozszerzyć NATO. Ale fakt, że w Polsce, Rumunii, na Węgrzech i na Słowacji ten pomysł nie jest dyskutowany wcale lub tylko sporadycznie, bierze się stąd, że w tych krajach mamy do czynienia ze swego rodzaju strategicznym prowincjonalizmem. Analitycy, dyplomaci i politycy bardziej nastawiają ucha na to, o czym mówi się w Waszyngtonie, Paryżu, Berlinie i Brukseli.
Upadek Ukrainy i uchodźcy z tego kraju nie stworzą jednak bezpośredniego zagrożenia dla Zachodu. Dlatego Międzymorze musiałoby być wspólnym projektem tych państw, które mają swój własny interes w stabilizacji Ukrainy.
DW: Czy ta koncepcja jest wykonalna?
AU: W tej chwili raczej nie, mimo oczywistej potrzeby zapewnienia bezpieczeństwa Ukrainy. To się musi zmienić. Gdy Rosja zacznie czynnie destabilizować Ukrainę, szybko stanie się jasne, że Warszawa, Bukareszt, Bratysława i Budapeszt siedzą z Kijowem w jednej łodzi. Wtedy Międzymorze tak czy siak powstanie, żeby nie zostać zdeptanym przez miliony uchodźców.
DW: Dość późno.
AU: To byłoby dość późno. Lepiej więc już teraz ostrzec Rosję tworząc wielostronny sojusz. Międzymorze nie byłoby oczywiście żadnym odpowiednikiem NATO czy Unii Europejskiej. Żaden z jego potencjalnych członków nie posiada broni nuklearnej, dlatego też nie stanowiłoby ono zagrożenia dla takiego supermocarstwa atomowego, jakim jest Rosja. Jednakże Międzymorze byłoby o wiele potężniejszym przeciwnikiem niż tylko sama Ukraina. Lub sama Mołdawia. Lub sama Gruzja.
DW: Dziękujemy za rozmowę.
rozmawiał Aureliusz M. Pędziwol
*Historyk i politolog Andreas Umland (urodzony 1967 w Jenie) żyje od 2002 roku w Kijowie, gdzie pracował między innymi jako lektor DAAD w Akademii Mohylańskiej i na Uniwersytecie Tarasa Szewczenki. Obecnie jest pracownikiem naukowym kijowskiego Instytutu Współpracy Euro-Atlantyckiej IEAC.